Po raz kolejny podczas owego spaceru jego myśli zostały zwrócone ku temu, czy rzeczywiście dobrze robił. Ta cała wyprawa wydawała mu się trącić dziecinadą, bowiem samo zachowanie organizatorów za tym przepowiadało. To nawet jego Mary nie wrzeszczała tak na widok pająków; wiewiórki z kolei uważała za niezwykle urocze stworzonka. Poza tym, byli przecież w lesie, a więc o owady czy zwierzynę nie było trudno.
Mimo, że miał na końcu języka dość wulgarne komentarze, to wolał się z nimi jednoznacznie nie dzielić, choć Daniel pewnie kilkakrotnie usłyszał, jak jego przyszły szwagier mruczy jawne przekleństwa pod nosem, lecz wyłącznie do samego siebie. Był zły, że zgodził się na takowe podchody, bo mógł przecież zostać z domu, gdzie było spokojniej. Nie odwracając się za siebie, drogę oświecał sobie latarką. Co jakiś czas zerkał pod nogi, byleby się wpaść do nory, tudzież nie wywalić się o wystający badyl. Marsz wstrzymany został w momencie, gdy jeden z tutejszych organizatorów wskazał na dziwne światła dochodzące z oddali oraz odgłosy rozmów. Reid wsłuchując się rzeczywiście wyłapał specyficzny akcent, jednakże przy próbie dzielenia spasował. Chciał dotrzeć do jaskini, a skoro już część odpięła się od grupy, by sprawdzić źródło tego zgiełku, to on uznał, iż jego pomoc a tym bardziej obecność nie jest tam konieczna. I tak ciągnęło go bardziej do rzekomego kanibala, dlatego też z resztą ponownie rozpoczął spacerek początkowo wyznaczoną trasą.