IndeksIndeks  FAQFAQ  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Lodogryf

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Nightwood
Nightwood
[Only admins are allowed to see this image]
Powrót do góry Go down
Marley Reid
Marley Reid
- O Boże, jak tutaj prześlicznie, kochanie! - rzuciła rozemocjonowana dziewczyna, łapiąc Reida za ramię i dość mocno je ścisnęła. Zapewne gdyby nie fragment jego kurtki, najprawdopodobniej poczułby wyjątkowo boleśnie ten gest, a następnie po kilku godzinach znalazłby się tam paskudny siniak. Rzeczywiście - Nightwood było bardzo urokliwe, kiedy to nadchodziła wyczekiwana zima i święta. Mieszkańcy zdobili swe mieszkania i domy. Tak więc wzdłuż elewacji, w oknach, na poręczach i dachach widniały lampki, jemioły, bałwanki i renifery, które to migały radosnymi kolorkami przypominającymi tęczę. Ich dom również zaczął wyglądać jakby mieszkał w nim święty Mikołaj. W pokojach roznosił się zapach cynamonu i pomarańczy, które to wisiały na girlandach oplatających schody, a nad kominkiem zawisły charakterystyczne skarpetki w towarzystwie bombek na sztucznych krzaczkach świerków. Pierniki, ozdobione przez Lucasa stały na talerzykach, a sądząc po tym jak wyjadał je pan domu wraz z Davidem: musiały być wyjątkowo dobre. Matty ostrzegał policjanta przed tym całym pierdolcem, którego dostała jego narzeczona. Mówił mu, że jako jedyna pilnowała, aby każdy choć raz w roku zaznał ciepła i rodzinnej atmosfery. Przystrajała dom, piekła, szykowała kolację i zmuszała każdego do noszenia tych śmiesznych swetrów w świąteczne motywy. I rzeczywiście, chociaż zazwyczaj lał się tam alkohol i nie było dobrze, tak w grudniu wszystko wyglądało jakoś tak... łagodniej.
Mary kochała święta, a teraz wreszcie miała je dla kogo wyprawiać. W tym roku będą wyjątkowe. Będzie mogła spędzić je ze swoją prawdziwą rodziną. Nie będzie wódki i lęku związanego z awanturami. Będą siedzieć przy stole, jeść i śmiać się ile wlezie, podczas gdy Lucas jako najmłodszy z nich wszystkich będzie rozdawał prezenty zostawione przez Mikołaja pod choinką. Nie mogła się tego wszystkiego doczekać. Nim jednak nastąpi Boże Narodzenie, przed nimi za tydzień jeszcze jedno wyzwanie, które przysporzyło im trochę nerwów i stresu. Nic więc dziwnego, że bardzo ucieszyła się, że oboje postanowili od tego odpocząć i wybrać się na Jarmark Świąteczny.
Dłoń przesunęła się na czapkę, która na moment zasłoniła jej oczy, by zaraz potem wskazać na choinkę i zaśmiać się w głos.
- Szkoda, że taka się u nas nie zmieści. - rzuciła żartobliwie, zaraz ciągnąc go za sobą dalej. Była żywsza, choć oddech stał się przyspieszony, a policzki zaróżowione. Z brzuszkiem męczyła się znacznie szybciej niż wtedy, gdy była jeszcze w formie i wraz z Shanem biegała codziennie rano. Niestety, takie były uroki ciąży i małej, wiercącej się istotki.
- Ej. Shane. Kiedy ostatni raz jeździłeś na łyżwach? - zapytała, gdy ich oczom ukazało się sporej wielkości lodowisko, na którym tętniła dobra zabawa.
- Mam nadzieję, że nie wtedy, gdy złamali ci nocha? - dodała zaraz, wtulając się w weterana i stając na palcach, domagając się całusa.
Powrót do góry Go down
Shane Reid
Shane Reid
Nightwood wykazywało się niezwykłą urokliwością w okresie świątecznym. Śnieg o danej porze roku grał wprawdzie te pierwsze i jakże najważniejsze skrzypce, aczkolwiek ozdoby, tak chętnie zawieszane przez mieszkańców sprawiały, że miasteczko było widoczne nawet i z kosmosu. Praktycznie w każdej witrynie sklepowej jawiły się lampki, kolorowe łańcuchy oraz błyszczące bombki. Zewsząd uśmiechała się podobizna Mikołaja, a bałwany nie było ulepione wyłącznie ze ściegu przez wrzeszczących dzieciaków, które już nie mogły doczekać się prezentów pod choinką, ale i wolnego od szkoły.
Wzmożony ruch sprawiał, że Shane miał pełne ręce roboty, ponadto biuro szeryfa nie ochłonęło jeszcze od wydarzeń jakie zafundowała miejscowym halloweenowa zabawa. Z pozoru głupie żarty przerodziły się w tragedię, o której mówiło się przez ostatnie tygodnie. Zbliżał się też ślub. Państwa Reid. A co za tym idzie, cała pasa niekiedy irytujących przygotować. Pomimo tego chaosu Mary i Shane znaleźli czas, aby wyskoczyć na Jarmark Świąteczny, który był jedną z głównych atrakcji Nightwood.
Spacerując powolnie po Wiosce Mikołaja oboje dzielili się wspomnieniami z dzieciństwa, które miały swe miejsce właśnie w tym pachnącym goździkami okresie. I u Shane'a zwykle robiło się wtedy jakby ciszej, bowiem Caleb szalał nieco mniej, jakoby próbował przypomnieć innym o rodzinnej atmosferze. Możliwe zadośćuczynienie, które wymazywało inne grzechy. Nic bardziej mylnego.
- Nie forsuj się tak - Reid rzucił w kierunku Mary, zmniejszając przy tym nieco tempo ich wspólnego marszu. Chwilę wcześniej kobieta wręcz pędem próbowała się rzucić ku temu wszystkiemu. Matt ostrzegał go jakiś czas temu, iż ona ma fioła na punkcie klimatu świątecznego, co stawało się widoczne już po przekroczeniu ich wspólnego domu. Ostatecznie zatrzymali się przed sporej wielkości choinką, ozdobioną masą migoczących lampek. Dla epileptyka było to niczym przedsionek piekła.
- Jakby zrobić dziurę w dachu, to może by weszła - pozwolił sobie na lekki żart. Uniósł przy okazji swą głowę ku górze, aby w myślach oszacować możliwą wysokość drzewka, albo raczej potężnego drzewa - Ale byłby problem z transportem pewnie - swe zainteresowanie tematem stracił w chwili, gdy jego narzeczona zagaiła o jazdę na łyżwach. Uśmiechnąwszy się więc, chwycił jej drobną postać w swe ramiona i nie zważając na ludzi tłoczących się wokół nich, pozostawił na ich ustach delikatny pocałunek. I tak większość miasteczka wiedziała przecież, że za kilka dni biorą ślub. Plotki rozchodziły się nader szybko. Szczególnie te, roznoszone przez panią Wayne, a ona miała najlepszy wgląd do ich życia, skoro mieszkała praktycznie za płotem i przy każdej możliwej okazji przyciskała swój nochal do szyby, byleby zyskać lepszą widoczność na życie sąsiedzkie.
- Jezu, nie wiem. Chyba w zeszłym roku, jak mnie Lucas zaciągnął - odparł zgodnie z prawdą, a jedna z dłoni poprawiła damską czapkę, która to uparcie zjeżdżała na oczy. Zaśmiał się także cicho na wzmiankę o złamanym nosie - Prawie. Po meczu hokejowym, gdy rozmawialiśmy z trenerem to oberwałem z krążka w nos, bo rezerwowi się na boku bawili - pokręcił przy tym swoją głową, gdyż wspomnienie nie należało do najprzyjemniejszych. Natychmiastowy krwotok, ból, łzy i panika. Pieprzona mieszanka wybuchowa, która sprawiła, że nie potrafił prawidłowo złapać oddechu.
Powrót do góry Go down
Marley Reid
Marley Reid
Ślub przeżywali nie tylko oni sami, ale także i ich najbliżsi. Matthew, który gdy tylko ich widział, to pytał się czy bierzesz sobie ten tego i tą tego już na zawsze, Lucas pytający o smaki tortu, czy nawet i Maggie, która przysyłała jej codziennie informację ileż to dni zostało do magicznego dnia. Nie można było zapomnieć o pani Reid, czyli Isabel, która najprawdopodobniej przeżywała to wszystko najmocniej i najbardziej ze wszystkich. Kiedy tylko się dowiedziała o tym, że planują wspólnie iść przez życie jako małżeństwo, od razu skupiła się na przygotowaniach. Od różnorakich tortów bolały ich brzuchy, lecz jak mieliby odmówić, skoro były takie pyszne, o ile nie wyśmienite? To ona naciskała na odpowiedni kolor ślubnej sukni i umówiła ją do znanego w Nightwood Juliana. Jednocześnie coraz intensywniej narzekała na swojego syna, gdyż ten nie chciał dzielić się z nią swymi planami odnośnie stroju; a gdy zobaczyła go z zarostem, omalże nie dostała apopleksji. Na całe szczęście Shane doskonale znał swoją mamę i wiedział co działało na nią najlepiej: przeczekanie. Nie reagował na jej komentarze i przytyki, zaciskając usta lub też siorbiąc ostentacyjnie napój wzywał boga, wyprowadzając ją z jeszcze większej równowagi. Marley lubiła na to patrzeć, bo chociaż drapali się niemiłosiernie, tak czuć było wszechobecną troskę i bliskość. Coś, czego u niej w domu nie było.
- Przecież się nie forsuję. - odparła na jego troskę nieco ponuro, albowiem wiedziała do czego to wszystko zmierzało. Zaraz zacznie prosić ją, aby zwolniła, bo przecież nie jest sama i musi się oszczędzać. Na to będzie jeszcze czas, kiedy to nie będzie w stanie sama zawiązać butów! A prawdę powiedziawszy czuła się o wiele lepiej niż ostatnio! Mdłości przestały ją trapić, a jedyną dolegliwością były bóle kręgosłupa i ciągła senność, która najbardziej dokuczała jej popołudniami.
- Transport? Spójrz na te świecidełka, skarbie. Wyobraź sobie rachunek. - poprawiła swoją czapkę, jednocześnie unosząc głowę i zerkając na niego z tym samym rozbawieniem co chwilę temu. Jej humorki były wielką sinusoidą, której nikt nie był w stanie obliczyć, chociaż Reidowi na pewno bliższe było pojęcie tykającej bomby.
- Pani Wayne chyba by umarła, gdyby nasz dom się tak świecił. - dodała zaraz, nim objął ją i ucałował. Przymknęła oczy i zamruczała cicho, przeciągając jeszcze ten gest czułości, dopóki to nie pozwolili na to, aby porwać się w znamiona zabawy.
- Kiedy byliśmy młodsi... i lżejsi o jakieś milion kilogramów, uwielbialiśmy jeździć z chłopakami na łyżwach nad naszym jeziorem. Albo grać w hokeja. Braliśmy wtedy kije i owijaliśmy je taśmą klejącą, a za bramki służyły nam śmietniki sąsiadów. - zaczęła opowiadać mu, przypominając sobie jednocześnie jak zbierali się wielką ekipą nad wodą i szykowali się do gry.
- Albo wojna na śnieżki na lodzie! Chodź, weźmy sprzęt. - pociągając go w stronę, gdzie mogli pobrać odpowiednie obuwie.
- Mam nadzieję, że się nie zabiję. - wypaliła jeszcze, gdy zdejmowała swoje botki i wpychała drobną nóżkę w białą skórę.
- Boże. Nie patrz tak. Tylko żartowałam. -
Powrót do góry Go down
Shane Reid
Shane Reid
Im bliżej było godziny zero, tym więcej stresu wkradało się do ich wspólnego życia. Przygotowania zdawały się nie mieć końca, a marudząca matka wpędzała Shane'a do grobu, bo przecież już, teraz, natychmiast musiała wiedzieć, co ten przyodzieje na siebie tego ważnego dnia. A co gorsza, jej syn milczał jak zaklęty. Nie robił tego jednak, by podkurwić swą rodzicielkę, a żeby ogarnąć coś w rodzaju niespodzianki. Zmierzał bowiem przyodziać swój odświętny mundur i jedyną osobą, która wiedziała o owym planie był Zach. Resztę pozostawił w błogiej niewiedzy. Szaleństwo zdawało się nie mieć końca, więc dziw, że udało im się znaleźć chwilę wytchnienia, sposobności pozostania wyłącznie we własnym towarzystwie, bo przecież w ich domu ciągle się ktoś ostatnio kręcił. Albo nagle zrywał ich o świcie, bo przecież trzeba było jeszcze to kupić, albo zaakceptować wystrój, albo inne pierdoły, o których weteran nie miał nawet pojęcia.
Wykorzystali zatem jak najlepiej te kilka godzin luzu. Spacer był dobry na pozbycie się napięcia. Na chwilę zapomnienia i odciągnięcia myśli w inne rejony. Czy nawet pożartowania sobie i uczepienia się jak zwykle pani Wayne. Ona chyba była już gwiazdą Nightwood, skoro ciągle o niej rozprawiali. Niedługo i Julian zacznie podążać jej modową ścieżką.
- Pani Wayne by oślepła i w końcu dałaby nam spokój - zażartował w dość chamski sposób, po czym ucałował czubek nosa Mary, który był, tak samo jak policzki zaróżowiony od niskiej temperatury. Mrozy coraz bardziej dawały im się we znaki, jak również i śnieg, który zmuszał do wczesnego wstania z łóżka, jeśli chciało się zdążyć do pracy.
Wsłuchując się w opowieści swej narzeczonej, pozwalał się przy okazji prowadzić w stronę wejścia na lodowisko. Choć miał ostatni raz łyżwy na nogach rok temu, to wątpił, aby zapomniał jak się jeździ.
- Wiesz. Kiedy miałem jakieś dwanaście lat to tak jak i ty, grywałem w hokeja na zamarzniętym jeziorze - biorąc osprzęt od właściciela, zaraz w towarzystwie kobiety zasiadł na zimnej drewnianej ławeczce, aby zmienić obuwie - Pech chciał, że wysunąłem się na jego słabszą część, więc wpadłem do wody. Do dzisiaj mam uraz i boję się jeździć po większych zbiornikach i zaczynam trochę panikować, gdy Lucas to robi - wyjawił, przez chwilę wpatrując się w kobiecą twarz. Nie chciał, żeby wzięła go za słabeusza, ale pewne rzeczy potrafiły niestety trwale wsiąknąć w psychikę. Swoje wojskowe buty ustawił na jednej z dostępnych szafeczek, a potem zaczął mocno sznurować łyżwy. Kostka winna być sztywna przecież.
Żart Mary zaś nie przypadł mu do gustu. I nawet jeśli nie mówiła tego poważnie, to istniało ryzyko, iż się wywróci. I to jeszcze na brzuch. Ostatnie o czym marzyli, to jawne komplikacje z dzieckiem. Na razie ciąża przebiegała bez zastrzeżeń, a panna Byers dopiero niedawno odetchnęła z ulgą, gdy przekroczyła ten trudny tydzień, w którym to straciła poprzednie dziecko.
- Nawet tak nie mów - mruknął niemalże od razu, krzyżując z blondynką swe spojrzenie - Jeśli ma się coś stać, to może lepiej odpuśćmy sobie taką formę rozrywki...
Powrót do góry Go down
Marley Reid
Marley Reid
To prawda, ostatnimi czasy nie było chwili, kiedy mogli spokojnie odetchnąć i rozkoszować wspólnymi chwilami. Ich wieczory wciąż zajęte były przez planowanie i odhaczanie rzeczy z listy. Chociaż nie było to wesele na sto pięćdziesiąt osób, bo żadne z nich nie lubiło przepychu i chciało coś skromnego, tak przygotowań było tyle, że włos jeżył się na głowie. Gdyby nie wsparcie najbliższych oraz upartość Isabel w kwestii łakoci, tak najprawdopodobniej jeszcze jeździliby i wszystko dopinali na ostatni guzik. Cieszyła się, że już w krotce zostanie żoną Reida i zmieni swoje nazwisko, stawiając tym samym grubą kreskę od swej przeszłości i skupi się na przyszłości. Wreszcie zacznie żyć tak jak powinna, rozkoszując się bliskością ukochanych osób, ciesząc domowym mirem i rodziną, w której nie będzie tyle litrów alkoholu i awantur kończących się wzywaniem policji.
Na jego stwierdzenie parsknęła, jednocześnie delikatnie klepiąc go w klatkę piersiową, symbolizując, że tak nie powinien się odzywać. Jeszcze ktoś ich usłyszy! Z drugiej strony, przecież to były tylko słowa. Od nich pani Wayne nie straciłaby swego czujnego spojrzenia.
- Pewnie i tak znalazłaby sposób, aby nas obserwować. Pewnie zazdrości mi takiego przystojnego narzeczonego. Czy ona w ogóle kiedyś kogoś miała? - zapytała jeszcze, mocując się ze sznurówkami we własnych figurówkach, chcąc ściągnąć je możliwie jak najmocniej i najciaśniej, byleby tylko usztywnić swoją nogę. Umilkła, gdy policjant zaczął opowiadać to, co się przydarzyło.
- Wcale Ci się nie dziwię, Skarbie. Nie wyobrażam sobie co by było, gdybys wpadł pod grubą taflę... sam wyszedłeś, czy ktoś ci pomógł? - zapytała. Shane znał jej strachy, które pojawiały się przy różnych, sporadycznych okazjach. Lęk wysokości z powodu spadnięcia z drabiny i szafy (po co na nią wchodziła?!), a także panika, kiedy to miała schodzić po stromych stopniach schodów. Zawsze wtedy musiał iść przed nią i trzymać ją cierpliwie za rękę, gdyż szło jej to bardzo opornie. Niestety, lecz parokrotnie zdarzyło się jej upaść, gdy była młodsza, a i też to właśnie wtedy Mike zepchnął ją ze schodów, gdy była w siedemnastym tygodniu ciąży.
- Przepraszam. - odparła na jego słowa, na krótki moment przestając zajmować się sznurowadłami, by móc na niego spojrzeć.
- Będę ostrożna, dobrze? Chcę się trochę poruszać, dopóki kręgosłup i brzuszek aż tak bardzo mi nie dokucza. - dodała, tym samym podając powód, dla którego tak bardzo jej na tym zależało.
- Gotowy? - zapytała, jednocześnie samej podnosząc się i łapiąc równowagę, aby przejść przez niewielki placyk i znaleźć się na lodowisku.
Powrót do góry Go down
Shane Reid
Shane Reid
- Chyba w erze dinozaurów - Shane mimowolnie parsknął śmiechem na własne słowa, aż kilku nastolatków nie kryjąc zdziwienia powiodło na nim spojrzeniem. Znali go przecież jako zastępcę szeryfa. Surowego, groźnego mężczyznę, a nie śmieszka, który dodatkowo obgaduje innych. Przez chwilę więc wpatrywali się w niego, szepcząc coś między sobą, dopóki wspomniany nie podniósł na nich swojego spojrzenia. Od razu się wtedy rozbiegli, gnając pospiesznie na lodowisko, byleby oddalić się znacząco od policjanta. Ten był przecież po służbie, więc miał prawo doznać jakiejś ziemskiej rozrywki. Może myśleli, że w domu też siedzi ze spluwą w dłoniach i czeka, aż dostanie telefon z posterunku. Niedorzeczność.
- Choć prawdę powiedziawszy, to nie wiem. Nie było mnie tutaj przez trzynaście lat. Wcześniej raczej mało ją kojarzę ze sąsiedztwa. Mama mi kiedyś wspomniała, że podobną jest bezdzietną wdową od bardzo dawna, dlatego tak usilnie próbuje się stroić, aby sobie przygruchać kolejnego kawalera - uśmiechnąwszy się szeroko, uwidocznił przy okazji zmarszczki okalające okolice jego oczu. Nie był już przecież taki młody, acz wciąż brakowało mu jakiekolwiek siwego włosa (choć uważał, że po narodzeniu Mii się to zmieni), o piwnym brzuchu nie wspominając. Niejeden w jego wieku spędzał przecież pół dnia przed telewizorem, wcinając do tego różne świństwa. Shane z kolei pilnował ilości spożywanych kalorii, a i ćwiczenia wciskał w rutynę dobową.
- Pan Davis, ten który mieszka niedaleko jeziora - poruszył lekko swoją dłonią, unosząc ją przy tym ku górze, a palcem wskazał obszar, o którym właśnie opowiadał - Wrzeszczące dzieciaki jak co roku dają mu się w kość i prawdopodobnie szedł nas znowu pognać, ale tym razem krzyki nie były tymi, wiesz... radosnymi, bo pojawiła się panika. Koledzy próbowali mnie wyciągnąć, ale dopiero staruszek dał radę. Teraz za każdym razem patrzę krzywo na błyszczącą taflę jeziora - aż wzdrygnął się mimowolnie, jakoby poczuł ten lodowaty chłód, jaki sparaliżował jego ciało. Woda dostała się wtedy do płuc i gdyby faktycznie nie nagła reakcja pana Davisa, to Shane by się po prostu utopił, choć pływał wręcz znakomicie. Aczkolwiek, zimowe warunku nie sprzyjały tej formie aktywności - To nie za mądre, bawić się na rzece czy jeziorze. Zawsze coś może jebnąć znienacka - wyjaśnił bez ogródek i po chwili, gdy zakończył już sznurowanie łyżew, to zdobył się na ciche westchnienie. Wzrok od razu znalazł się na twarzy Mary, a ręką wysunęła się w jej stronie, by pomóc jej z powstaniem. Nie chciał, by zrozumiała go opacznie. On się tylko martwił. Nie był surowy. Nie zabraniał wszystkiego, bo przecież była w ciąży, więc lepiej by było, aby całą dobę leżała w łóżku. Aktywność była wskazana; nie tylko dla jej zdrowia, ale i dla zdrowia maluszka. Jazda na łyżwach mogła się skończyć różnie zatem. Ileż on razy za czasów młodości wyrżnął się na lodzie, albo zaliczył bliskie spotkanie z bandą. Nie wiedział jeszcze, jak dobrze radzi sobie w jeździe jego narzeczona; czy przypadkiem nie będzie musiał w akcie ostrożności trzymać ją cały czas za rękę.
- Jasne, ale po prostu nie szalej. I uważaj na innych, bo oni czasami jeżdżą, jakby nie wiedzieli do końca, jak się hamuje - i taka była prawda, bowiem rok temu z siłą uderzył w niego mężczyzna, przez co obaj wylądowali na gładkiej, zimnej tafli. Tłumaczył się potem, że nie wie, jak się zwalnia. Słodko.
Zacisnąwszy dłoń na dłoni kobiety, w jej towarzystwie powoli począł przemieszczać się w stronę lodowiska, aż w końcu oboje stanęli na jego właściwej, przy okazji błyszczącej strukturze. Ruchy Shane'a były skoordynowane, ale i powolne, gdyż nie widział sensu w narzuceniu pospiesznego tempa.
Powrót do góry Go down
Marley Reid
Marley Reid
Blondynka aż pokręciła swoją głową z rozbawieniem, słysząc jak bardzo to rozhulał się jej narzeczony i nabijał się z żółtowłosej staruszki, nie szczędząc sobie tym samym w jej kierunku przytyków. Widziała również jak kilkoro chłopców, miejscowych urwisów przystanęło i spoglądało na nich z niedowierzaniem, nie rozumiejąc tego jak policjant o mroźnym spojrzeniu nagle mógł się śmiać tak w głos.
- Ja jej nigdy nie widziałam w towarzystwie tego męża. - zauważyła, chociaż swój epizod z wyjazdem miała dopiero na swoich studiach. Czyżby wtedy ta stara plotkara była na tyle normalna, że nie rzucała się w oczy? Marley lekko wzruszyła swoimi ramionami. Może rzeczywiście było to tak dawno, że była zbyt młoda, by zwracać na to uwagę lub też by to jakkolwiek zapamiętać?
- Co jak co, chwilowo brak chętnych. A przystojny sąsiad jest już zajęty. - zauważyła, przenosząc delikatnie wzrok na swego partnera i wyszczerzyła się szerzej, nie wytrzymując. O tak, pani Wayne na pewno marzyła o tym, aby usidlić kogoś, kto prawdopodobnie jeszcze mógłby mieć miano jej wnuka. Kogoś, kto tak umilał jej życie, że wywalał jej śmietnik i pozwalał na to, aby jego pies ganiał jej kota. Oczyma wyobraźni widziała już jak tworzą wspaniałą, kochającą się rodzinę!
Uśmiech łagodniał, kiedy to Shane znowu wracał do opowieści dotyczącej jego kłopotów pewnej zimy w Nightwood, aż znikał całkowicie, będąc zastąpionym wyraźnym strachem. To było straszne, na tyle, że nie była w stanie sobie tego sama wyobrazić. Co musiał czuć, gdy wpadł i czy już gdzieś wyczuwał, że miały być to jego ostatnie chwile?
- Możliwe, że nie byłoby tak ciekawie, gdyby Cię nie wyłowił. - mruknęła jeszcze na chwile zatrzymując się przed wejściem na lodowisko, aby móc na niego spojrzeć. Na lekki strach, który widniał od widma przeszłości, a także i niepokój związany z jej osobą. Dość mimowolnie i instynktownie ścisnęła jego dłoń, a zaraz potem się przytuliła.
- Fakt. Zawsze coś może jebnąć. - potwierdziła prostodusznie, a jednocześnie i znów hamując rozbawienie. Kochała to, w jaki sposób się czasem wyrażał, jak się nie hamował i po prostu był tym wielkim gburkiem, za którego go mieli.
- Nie martw się. Obiecuję, że będę uważać. - uspokoiła go, nim przeszli przez barierkę i rozpoczęli ruchy. Znów czuła się tak, jakby zamiast nóg, coś zespoiło się z łyżwami, znów płynęła po gładkiej, niewyniszczonej jeszcze przez wszystkich tafli.
Może nie była hokeistką, może łyżwiarką figurową też nie, lecz mieszkała w Nightwood, a to oznaczało, że musiała umieć jeździć. Każdy w miasteczku to potrafił. Może z wyjątkiem Daniela...
- Następnym razem możemy zabrać Lucasa. - zauważyła, puszczając dłoń mężczyzny i lekko przyspieszając, aby móc się z nim zrównać i odwrócić tyłem do kierunku jazdy. Łyżwa odbiła od szklistej płytki, łagodnie wykonując swoje zadanie i sprawiając, że blondynka znalazła się przed nim, zaglądając mu w oczy, jedynie co jakiś czas odwracając głowę tak, aby mieć pewność, że na nikogo nie wpadnie.
Powrót do góry Go down
Shane Reid
Shane Reid
- No, ja też nie, ale moja matka jest młodsza od niej zaledwie o kilka lat, więc można rzec, że wychowywały się razem w tym miasteczku. Dasz wiarę? - przez swoją mowę ciała, czy też sam wyraz twarzy nie próbował ukryć choć cienia zdziwienia, bowiem, gdy postawiło się Isabel tuż obok pani Wayne to na pierwszy rzut oka można było panie umieścić w dwóch różnych dekadach. Ta pierwsza dbała o siebie, podążając przy okazji z duchem czasu. Nie wyglądała na swój wiek, i gdyby nie dzieci, które przekroczyły już trzydziestkę, to nikt nie zechciałby uwierzyć w te numerki, jakie widniały w jej dowodzie tożsamości. Pani Wayne z kolei, cóż... Była wyjęta rodem z lat osiemdziesiątych, jeśli była mowa o modzie, a włosy, notorycznie tlenione na kurczakowaty blond informowały, iż dawno nie widziała chyba fryzjera. Takiego z pierwszego zdarzenia, który posiadał swój renomowany salon, a przede wszystkim umiejętności. Reid zastanawiał się czasem, jak by owa staruszka wyglądała, jeśli wpadłaby pod nożyczki Juliana chociażby. Czy dalej wykazywałaby się tak niedorzecznym ekscentryzmem?
- Dziwisz się, że brak chętnych? - ugryzł się nawet w język, byleby nie brnąc dalej w ten temat. Kilka osób już minęło ich na lodowisku i jakby zwolniło, by przysłuchać się ich dyskusji. Jeszcze tego brakowało, aby wieści dotarły do ich ukochanej sąsiadki.
Wypuściwszy na chwilę dłoń Mary, zezwolił, aby podczas jazdy odwróciła się do niego przodem. Po danym akcie przestał już wątpić w jej łyżwiarskie umiejętności, choć on sam nie był przecież laikiem. Na lodzie bawił się już od smarka, a potem członkostwo w drużynie hokejowej również zrobiło swoje.
- Ty byś widziała co Lucas wyrabia na łyżwach - rzucił nieco żartobliwym tonem, z uwagą obserwując innych śmigających na gładkiej tafli. Wolał być przygotowany na każdą ewentualność, przede wszystkim taką, jeśli któreś z nich wpadłoby na jego narzeczoną. Wolał zatem trzymać rękę na pulsie, by uchronić ją przed możliwym upadkiem - Dobrze, że Isa tego jeszcze nie widziała, bo dostałaby zawału - zaśmiał się cicho na same wyobrażenie danej chwili, po czym ponownie chwycił dłoń Mary. Chyba rzeczywiście wolał mieć wszystko pod kontrolą, jakoby wizja jej możliwego upadku nie chciała opuścić jego głowy. I w sumie było mu przez to dość głupio.
Powrót do góry Go down
Marley Reid
Marley Reid
- Przymknij się, Reid. - rzuciła do niego narzeczona, nie będąc w stanie utrzymać tego ostrzegawczego i pewnego siebie tonu. Myśli dotyczące partnera dla pani Wayne były tak cholernie niedorzeczne, że z twarzy nie schodził jej szeroki uśmiech. Przypominała w tym wszystkim czarną wdowę, tego pająka, który uśmiercał swoich partnerów. A co jeśli... o Boże. Dziewczyna nie wytrzymała i roześmiała się w głos do swoich myśli, jednocześnie unosząc rękę w przepraszającym geście. Kątem oka albowiem dostrzegła jak ten spogląda na nią dosyć niepewnie, najwyraźniej gotów w każdej chwili dopytać czy wzięła swoje lekarstwa na problemy natury psychicznej.
- Wyobraź sobie, że chyba właśnie odkryłam tożsamość naszego kanibala. - wypaliła entuzjastycznie, kiedy to wreszcie mogła znów mówić i odetchnęła głośno. Pokrótce wyjaśniła mu historyjkę ułożoną w głowie. To jak ich sąsiadka urządza zalotne tance godowe, mające zwabić biednych i niczego niespodziewających się samców, którzy reagowali na krzykliwe fryzury i stroje, by finalnie zjeść ich i znów owdowieć. Lucas na pewno byłby dumny, gdyby słuchał opowieści NIBY STARSZEJ nauczycielki, która miała już niedługo zostać jego ciocią. Cóż jednak począć, że ani jedno, ani drugie nie mogło się powstrzymać? Nikt ani nic nie dostarczało im tak wielkiej rozrywki, jak właśnie historyjki z tą kobietą w roli głównej.
- Jestem okropna. Wiem. Ale po prostu... gdyby ona zechciała nie być taka... krzykliwa, wścibska i chamska, zmieniła swoje zachowanie, styl ubierania się i wyniosła z miasteczka, to na pewno znalazłaby sobie kogoś do kochania. - wymieniła wszystkie wytyczne, które według niej powinna spełnić pani Eleanor, aby dorobić się kolejnego, nowego nazwiska. Przecież oboje wiedzieli, że miłość rządziła się swoimi prawami. A ich dwójka była tego idealnym przykładem.
Zwolniła, widząc jak Shane rozgląda się dookoła, aby mieć pewność, że nic złego im nie grozi i pozwoliła mu na to, aby złapał ją za rękę.
- Obstawiam, że niewiele różni się od swojego wuja, co? - zażartowała miękko, wplatając palce między jego własne i niepewnie go ścisnęła.
- Martwisz się o mnie? - zagadnęła go, gdy tylko się spiął albowiem przed nimi ledwo wyhamował jakiś chłystek, przy okazji obsypując ich śnieżnym pyłkiem, który wydobył się z pod jego łyżew.
Powrót do góry Go down
Sponsored content
Powrót do góry Go down
 
Lodogryf
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Nightwood  :: Santa Claus Village-