IndeksIndeks  FAQFAQ  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Niezapowiedziany gość

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Cheyenne Brant
Cheyenne Brant
[You must be registered and logged in to see this link.]

Posiadłość w Golden Valley była najlepszym mieszkaniem, jakie kiedykolwiek przyszło posiadać Cheyenne. Nie był to niewielki domek w rezerwacie, w którym musiało gnieździć się kilka rodzin, nie była to również rozpadająca się klitka, jaką wynajmowała w Vancouver, w zasadzie przez większość swojego pobytu tam, chcąc jak najwięcej zaoszczędzić. Dopiero gdy podjęła decyzję o powrocie w rodzinne strony, a finanse z pewnością jej na to pozwalały postanowiła pomyśleć o czymś… Porządniejszym. Nie chciała mieszkać w miasteczku, z powodu przykrości, jakie kiedyś spotkały ją na ulicach Nightwood Grove. Rezerwat również nie wchodził w grę z powodu kiepskiego połączenia internetowego, jakże potrzebnego jej do wykonywania specyficznej pracy czy kontaktu z przełożonymi - wystarczył jeden telefon, by musiała jechać aż do
Vancouver na kolejne nagrania.
Cheyenne, nieprzyzwyczajona do mieszkalnianych luksusów naprawdę lubiła swój nowym dom. Co prawda nie był tak wielki, jak większość posiadłości w okolicy, posiadał jednak spory ogród i taras z tyłu domu - coś, o czym panna Brant zawsze szczerze marzyła. Z początku czuła wyrzuty sumienia wiedząc, w jakich warunkach muszą mieszkać jej krewni, miała jednak zamiar to zmienić, choćby miała własnymi rękoma wyremontować każdy budynek, znajdujący się w rezerwacie. Miała jednak nadzieję, że uda jej się poprawić o wiele więcej, nie tylko swoimi rękoma. Niestety, jeszcze nie było ją stać na gruntowną poprawę warunków w rezerwacie, ot tak, zaledwie jednym machnięciem ręki.
Lubiła wieczory, takie jak ten. Gdy mogła odprężyć się w dużej wannie, w towarzystwie zapachowych świec, na chwilę zapominając o problemach świata. Zwłaszcza tych które dotyczyły jej świata, a było ich naprawdę wiele.
Dzisiejszy wieczór nie zapowiadał, aby wydarzyło się cokolwiek niespodziewanego. Ot, siedziała w swojej wannie, czując jak zmęczenie i stres powoli opuszcza jej ciało. Było spokojnie. Ktoś, kto przeżył więcej od niej z pewnością stwierdziłby że jest za cicho. Tę ciszę przerwał jakiś hałas, gdzieś w dalszej części mieszkania. Zapewne panna Brandt zignorowałaby to, gdyby dźwięk nie powtórzył się po raz kolejny. Trwoga wdarła się do jej serca, gdy powoli, starając się nie narobić hałasu wyszła z wanny. Szybko narzuciła na ramiona jedwabny szlafrok, sięgający jej mniej więcej kilkanaście centymetrów przed kolano i zawiązała go mocno w wąskiej talii. Ostrożnie, na boso wyszła z łazienki, próbując zlokalizować z którego pomieszczenia dochodzi hałas. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, by się odezwać… Z drugiej jednak strony, w horrorze jaki miała nieprzyjemność obejrzeć ostatnimi czasy, takie zachowania kończyły się tragicznie. Bo co jeśli to był jakiś włamywacz? Albo co gorsza, włamywacz - morderca liczący na jej majątek? Gdy zaczynało się być rozpoznawalną osobą, pojawiały się różne zagrożenia. Cheyenne wzięła do rąk jeden ze zwykłych, prostych wazonów, kupionych gdzieś na wyprzedaży, gdy w półmroku panującym w domu. Ostrożnie, zakradła się do włamywacza znajdującego się gdzieś, między kuchnią a salonem i… rozbić udawaną porcelanę na głowie napastnika.
Pięknie, Chey! Tylko, co dalej?
Cholera!
Powrót do góry Go down
Quentin Brown
Quentin Brown
Miał ochotę zrobić coś...szalonego, nieco niebezpiecznego albo zwyczajnie ciekawego. Jednak był jeden problem, który nie dawał mu spokoju, a chodziło o brak pomysłu. Było to dla niego irytujące, że musiał w tak przyjemny wieczór siedzieć w domu i zanudzać się na śmierć. Nie chciał gapić się w telefon i bezcelowo przeglądać portale społecznościowe, na których swoją drogą nie działo się nic nadzwyczajnego. Bezczynność była najgorszym wrogiem Browna, z którą starał się zawsze jakoś walczyć lecz nie zawsze skutecznie. Czuł się źle, miał ogromną ochotę zawyć z bezsilności nad swym okropnym losem.
  Już miał odłożyć telefon, gdy nagle dostrzegł post niejakiej Cheyenne Brant, znanej osobowości z telewizji, którą chyba każdy w mieście znał. Pisała, że właśnie wróciła do Nightwood, a co najlepsze podała nawet miejsce swojego zamieszkania. Być może właśnie ta informacja dość mocno wpłynęła na młodzieńca, który niemal z prędkością światła w padł na najgłupszy pomysł jaki tylko mógł. Otóż postanowił poprosić kobietę o autograf, ale miał zamiar zrobić to w dość niekonwencjonalny sposób.
  Nie wiele czasu zajęło mu przebranie się, zabranie zdjęcia gwiazdy, które wcisnął do kieszeni spodni i szybkie opuszczenie swojego domu. Miał szczęście, iż podróż zajęła mu ledwo kilkanaście minut szybkim marszem.
 Dom Brant był naprawdę bardzo ładny, ale co ważniejsze posiadał ogród oraz taras, co znacznie ułatwiało plan młodzieńca. Należy dodać, iż Brown wcale nie pomyślał o jakichkolwiek konsekwencjach swoich poczynań.
   Dość łatwo dostał się do ogrodu, chwilę rozglądał się za jakimiś środkami ochrony, które mogły być zastosowane na owej posiadłości. Ku swej uldze szybko zarejestrował brak takowych, to też szybko dobiegł do tarasu.
- Bingo - powiedział do siebie kiedy tylko odkrył, że drzwi tarasu są otwarte. Uchylił je, starając zachowywać się w miarę cicho lecz jak na złość zawiasy nieco zaskrzypiały. Zastygł w bez ruchu, nasłuchując czy aby przypadkiem nie został usłyszany.
 Na całe szczęście wyglądało, iż wszystko było w należytym porządku. Bardzo powoli, uważając na każdy krok zaczął wchodzić w głąb mieszkania. Niestety jak na złość Quentin zapomniał zamknąć za sobą drzwi tarasu, które poruszane podmuchem wiatru zatrzasnęły się.
- O cholera - zaklną pod nosem. Był pewien, iż teraz napewno ktoś to usłyszał. Przełkną nieco głośniej i rozejrzał się dookoła. Panicz Brown, tak bardzo zestresował się całym hałasem jaki zrobił, iż nie zauważył zbliżającej się Cheyenne z dość osobliwą bronią w ręku. Nim zdążył cokolwiek uczynić poczuł mocne uderzenie w głowę, a do jego uszu dobiegł dźwięk tłuczonego wazonu. Momentalnie zrobiło mu się ciemno przed oczyma, a kolana odmówiły posłuszeństwa. Upadł z hukiem na podłogę, na moment stracił przytomność.
Powrót do góry Go down
Cheyenne Brant
Cheyenne Brant
Golden Valley było dzielnicą, dbającą o bezpieczeństwo swoich mieszkańców - zamknięte, z monitoringiem, wydawało się być jednym z bezpieczniejszych miejsc, w jakich mógł zamieszkać ktoś taki, jak ona. A przynajmniej tak się jej wydawało, do dzisiejszego wieczora. Oczywiście nie zignorowała swojego bezpieczeństwa, gdy tylko się tu przeprowadziła, zaledwie kilka dni temu zamówiła dodatkowy monitoring i alarm, oba niestety miały zostać zamontowane dopiero w przyszłym tygodniu. Zdawać by się mogło więc, że młody Brown wybrał idealny moment do podjęcia takich kroków. Zapewne gdyby nie hałas, jakiego narobił Cheyenne nie zauważyła by nawet, że ktokolwiek wszedł do jej mieszkania. Mógłby wtedy spokojnie pozwiedzać jej posiadłość, rozejrzeć się jak ta mieszka czy wpakować się jej do łazienki i ta, zupełnie by się tego nie spodziewała.
Teraz jednak była pewna, że obcy osobnik znajdujący się w jej mieszkaniu z pewnością ma podłe i niecne zamiary w stosunku co do jej osoby. Przeszła sporo nieprzyjemności, z powodu swojego etnicznego pochodzenia, miała również nieprzyjemne epizody po tym, jak zyskała odrobinę sławy które zdarzały się nasilać w momencie, gdy tej sławy przybywało. Naprawdę nie chciała wiedzieć, w jakim stresie muszą żyć gwiazdy światowego formatu.
W zasadzie nie miała pojęcia, czemu na swoją broń wybrała prosty wazonik. W chwilach grozy nie myśli się jasno, a Indianka miała wrażenie ze serce zaraz wyskoczy jej z piersi i pogna do bezpiecznego, rodzinnego rezerwatu - chyba jedynego miejsca na ziemi, gdzie panna Brant czuła się w stu procentach bezpiecznie.
A może powinna była zadzwonić na policję?
Ta myśl, pojawiła się w jej głowie w momencie gdy zauważyła jak sylwetka mężczyzny powoli robi się wiotka i opada z hukiem na jej podłogę. Cheyenne uniosła dłonie do twarzy, przez chwilę wpatrując się w ciemny zarys na podłodze. Cholera, to nie tak miało być! Nie chciała przecież go zabić, ani zrobić mu krzywdy! Na dobrą sprawę nie miała pojęcia, czemu taki, a nie inny pomysł pojawił się w jej głowie! Panika, przez chwilę zalała jej umysł i kobieta nie wiedziała czy powinna uciekać, próbować wyrzucić czyjeś ciało przez okno czy udawać, że nic się nie wydarzyło. W instynktownym odruchu zapaliła światło, a jej oczom ukazał się… Zwykły chłopak. O przyjaznych rysach twarzy, bez kominiarki czy innych narzędzi możliwego skrzywdzenia czy tortur. Tylko po co, włamywał się do jej domu? Nie wiedziała.
Wystraszona kobieta uklękła koło mężczyzny, przez chwilę przyglądając się jego twarzy, jakby pogrążonej we śnie. Umysł kobiety przysłonięty był paniką i totalną pustką. Nie wiedziała czy mężczyzna żyje, czy przypadkiem nie odwinął jej jakiegoś, nieprzyjemnego numeru… Może powinna to sprawdzić? Tak, z pewnością tak! Ostrożnie ułożyła dłonie na jego ramionach, by nimi potrząsnąć.
-Hej, słyszysz mnie? Nic Ci się nie stało? -  Zapytała drżącym głosem, mocniej potrząsając jego ramionami. W tym momencie chyba nie chciała niczego innego bardziej, by ten otworzył oczy. Tego jeszcze brakowało by akurat ona, odebrała komuś życie w akcie obrony.
Cheyenne ostrożnie pochyliła się nad mężczyzną, przekręcając głowę tak, by widzieć jego klatkę, a policzek kobiety znalazł się nad jego twarzą. Widziała, jak jego klatka powoli się unosi, a ciepły oddech owiał jej policzek, co z pewnością ją uspokoiło.
Tylko, co powinna zrobić dalej? Czy to w takim wypadku stosowało się usta - usta? Cholera, a mogła zrobić te kursy pierwszej pomocy! Niesforny kosmyk czarnych, wilgotnych włosów osunął się na twarz chłopaka, gdy Indianka zastanawiała się, co powinna zrobić.
Powrót do góry Go down
Quentin Brown
Quentin Brown
Ciemność, ból głowy i coś mokrego na twarzy.
Czuł nieprzyjemny szum w uszach, a wszystkie myśli jakie do tej pory kotłowały się w jego głowie, zdawały się całkowicie go opuścić. Pozostawiając po sobie jedynie pustkę i pulsowanie, które czuł gdzieś z tyłu czaszki. Dopiero po jakimś czasie dotarły do niego słowa wypowiedziane kobiecym głosem, przynajmniej tak mu się wówczas wydawało. Jednak nie był tego pewny w stu procentach, to co nieco go otrzeźwiło.
 Z ogromnym trudem uchylił najpierw jedną powiekę, po sekundzie drugą. Początkowo obraz był niewyraźny, a to coś mokrego zaczęło nachalnie łaskotać chłopaka w nos. Niezdarnym ruchem chciał odtrącić czynnik łaskoczący, ale z ledwością udało mu się podnieść niepokojąco ciężką rękę. Wziął kilka głębszych wdechów, starając się uspokoić szybciej bijące serce. Kilkanaście sekund zajęło by wzrok Quentina wyostrzył się i mógł zarejestrować nachylającą się nad nim Cheyenne Brant. Młodzieniec momentalnie odżył, zapominając o bólu głowy.
- Cześć - wyszczerzył białe ząbki w kierunku kobiety, która wyglądała na zatroskaną. Dość powoli zmusił ciało by z pozycji leżącej przeniosło się w siedzącą. Oczywiście, przez chwilę kręciło mu się w głowie, ale nie było to na tyle uciążliwe by nie dał rady sobie z tym poradzić.
- Nie, chyba w porządku - dodał, tym samym odpowiadając na zadane jakiś czas temu pytanie. Automatycznie jego dłoń powędrowała na tył głowy, delikatnie jej dotykając.  Będzie guz - przebiegło mu przez myśl, ale w obecnej chwili nie uważał tego za zbyt ważne. Zdecydowanie ciekawszym było wlepianie oczu w twarz gwiazdy, do której udało mu się dostać. Nawet nie miał jej za złe tego, że poczęstowała go solidnym ciosem, jednocześnie zabierając świadomość na niedługą chwilę. W sumie miała do tego prawo.
 Nagle, całkowicie niespodziewanie niebieskookiemu przypomniało się o zdjęciu kobiety, które nadal trzymał w kieszeni. Machinalnie zaczął szukać go w jeansach, które miał na sobie.
- Mam! - niemal krzykną tryumfalnie, a sekundę później jego twarz pokryła się delikatnym, niemal dziewczęcym rumieńcem. Dopiero w tym momencie zorientował się, iż panna Brant była w samym szlafroku, a to co chciał od siebie odpędzić było kosmykami jej włosów. Poczuł się jak ostatni idiota wlepiając w prawie nagą kobietę wzrok, to też szybko odwrócił go wbijaj w swoje kolana, na których spoczywała dłoń ze zdjęciem gwiazdy. Zapadła niezręczna cisza.
Powrót do góry Go down
Cheyenne Brant
Cheyenne Brant
Cheyenne wersowała w swojej głowie wszystko, co wiedziała na temat pierwszej pomocy w czasie, gdy nieznany jej chłopak zażywał czegoś, co zdawało się być wieczorną drzemką. Co prawda nie wiedziała na ten temat dużo, ledwie szczątkowe informacje o tym, jak założyć prosty opatrunek czy to, że jeśli ktoś nie daje oznak życia, należało wykonać metodę usta - usta która miała na celu… No właśnie, tego już panna Brant nie wiedziała. I już nawet miała spróbować tajemniczej metody gdy zauważyła, jak chłopak otwiera oczy. Ostrożnie odsunęła się trochę od niego, by dać mu przestrzeń i dla swojego, własnego bezpieczeństwa - nie miała w końcu pojęcia, jakie miał zamiary i co do cholery jasnej robił w jej domu.
Indianka przyjrzała mu się z zaciekawieniem, gdy ot tak, jak gdyby nigdy nic wstał i się z nią przywitał, coraz mniej rozumiejąc z całej tej sytuacji.
-Na pewno? Może powinnam wezwać jakąś karetkę? Albo podwieźć Cię na izbę przyjęć? - Zapytała, chcąc mieć pewność że ten, za chwilę znów nie upadnie przyprawiając ją o kolejny zawał serca i nową porcję, w zasadzie tych samych nerwów. Może gdyby miała większe pojęcie o pierwszej pomocy, nigdy jednak nie było to jej specjalnie potrzebne - w knajpie była apteczka, a na planie filmowym bardzo często jeden, bądź dwóch ratowników medycznych, gotowych pomóc jeśli tylko wydarzyło się coś nieprzychylnego zdrowiu.
Cheyenne, widząc że z chłopakiem wszystko w porządku owinęła się szczelniej szlafrokiem czując się… Trochę niezręcznie. Może i nie miała najmniejszych powodów, by wstydzić się swojego ciała jednak paradowanie przez nieznajomym w takim stroju z pewnością nie było dla niej komfortowe.
-Okej, fajnie… - Zaczęła, nadal nie za bardzo mając pojęcie o co w tym wszystkim chodzi. Dopiero jej zdjęcie, naprowadziło ją na chyba odpowiedni tok myślenia. Musiała się jednak upewnić, czy dobrze myśli. -Wydaje mi się, że na początek powinieneś powiedzieć mi, co robisz w moim domu. Najpierw jednak muszę się przebrać, zapewne wiesz, gdzie jest salon, poczekaj więc tam na mnie. - Poprosiła, uważnie mu się przyglądając ciemnym spojrzeniem. Ta sprawa wydawała się jej najistotniejsza w tym momencie. Kobieta zgarnęła długie, czarne włosy na bok by ostrożnie wstać z podłogi uważając, by szlafrok nie odsłonił zbyt wiele. Nie czekając na odpowiedź, udała się znów do łazienki by założyć na siebie zwykłe, czarne leginsy i podkoszulek bez rękawów, czując się o wiele lepiej z wizją mierzenia się z intruzem w czymś, co z pewnością nie spadnie z jej ramion. Ledwie po kilku minutach, dołączyła znów do mężczyzny.
-Więc? Wytłumaczysz mi, czemu się do mnie włamałeś? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew i zakładając ręce na piersi, co jedynie ją uwydatniło.
Powrót do góry Go down
Quentin Brown
Quentin Brown
Przyglądał się jej chwilę, nie mogąc jeszcze do końca zebrać wszystkich myśli jakie zalały jego umysł. Rzecz jasna głowa bolała i to mocno, ale nie na tyle by nie kontaktował, czy nie mógł tego znieść. Szczerze mówiąc, nie mógł wyjść z podziwu, z dwóch dość istotnych powodów: po pierwsze udało mu się wejść do domu celebrytki i być może zdobędzie wymarzony autograf, a po drugie kobieta jeszcze nie zadzwoniła po policję. W gruncie rzeczy nie miał złych intencji, ale tutejsza policja mogłaby w to nie uwierzyć. Biorąc pod uwagę, jego wcześniejsze wyskoki.
- Nie, nie ma takiej potrzeby pani Brant - zaprzeczył szybko i dość sprawnie zebrał się z podłogi, przy okazji otrzepując jeansy i czarną koszulkę na krótki ręka. Nie chciał sprawiać jej problemu, chodź z drugiej strony i tak już sprawił samym swoim...wtargnięciem? Tak, chyba tak można nazwać to co zrobił młodzieniec.
 Quentin dość uparcie patrzył na czubki butów, a w dłoni ściskał fotografię. Tylko pokiwał głową na jej słowa, dotyczące pójścia salonu i szybko pomaszerował w jego kierunku. Po chwili kątem oka zauważył, że kobieta wróciła do pomieszczenia, które zapewne było łazienką. Odetchną kilka razy głęboko, nie mając zielonego pojęcia czemu czuł się taki zawstydzony. Było to do niego nie podobne, jednak wszystko zwalił na ogłuszenie jakie chwilę temu zaserwowała mu Cheyenne. Jeszcze raz dotkną ciepłego punktu na głowie i lekko skrzywił się z bólu jaki sam wywołał.
 Automatycznie rozejrzał się po ładnym, dużym salonie i nie czekając na żadne pozwolenie rozsiadł się wygonie na kanapie, czekając grzecznie na właścicielkę domostwa. Gdy tylko pojawiała się, chłopak z ulgą zanotował, iż jest ubrana.  
- W sumie nie nazwał bym tego włamaniem - zamyślił się - bardziej pasowało by tu określenie niekonwencjonalna próba zdobycia autografu. - wyszczerzył do niej ząbki i wyciągną rękę ze zdjęciem.
- Chyba mi pani nie odmówi, bardzo się starałem - dodał po chwilowej pauzie, robiąc w kierunku kobiety oczy małego szczeniaczka. Może nie było to najmądrzejsze posuniecie, ale Quinn miał nadzieję, że podziała to na kobietę.
Powrót do góry Go down
Cheyenne Brant
Cheyenne Brant
Cheyenne wierzyła, że w takim stanie mężczyzna daleko jej nie ucieknie. Był obolały, zapewne kręciło mu się w głowie a to działało, jedynie na jej korzyść. Dodatkowo chłopak zupełnie nie wyglądał na kogoś, kto miał zamiar ją obrabować czy zrobić jej krzywdę, co wnioskowała chociażby po braku kominiarki, jakiegoś łomu czy worka na łupy. W zasadzie, jej wizja włamywacza była mocno stereotypowa - widywała ich jedynie w programach telewizyjnych, czy grach z serii The Sims, w które miała okazję raz czy dwa zagrać. Najbardziej podobała jej się trzecia i czwarta część, głównie przez możliwość zrobienia postaci o podobnych kształtach co ona. Bo kto jak kto, ale Cheyenne mogła pochwalić się pełnym pakietem - miała czym oddychać i na czym siedzieć. Nie uważała tego jednak za swój atut.
I o ile nieznajomy przybysz w jej domu był poważną sprawą, tak ubranie się wydawało jej się równie ważne, zwłaszcza że nie tylko ona czuła się niekomfortowo w kusym szlafroku grożącym w każdej chwili ukazaniem jej ciała tak, jak została stworzona. Przez to więc, sprawa intruza musiała poczekać. Przebranie się nie zajęło jej długo - nie musiała się stroić, jedynie doprowadzić do stanu, w którym mogła spokojnie porozmawiać z mężczyzną. Uważnie słuchała tego, co ma do powiedzenia, nie mogła jednak powstrzymać rozbawionego uśmiechu, gdy usłyszała powód, dla którego włamał się do jej domu.
-I musiałeś skakać przez płot i wchodzić przez drzwi tarasowe, zamiast zadzwonić dzwonkiem do drzwi? - Zapytała, wyraźnie rozbawiona całą sytuacją. Nikt jeszcze nie próbował włamać się do jej domu, tylko po to, aby dostać od niej autograf. Co prawda będzie musiała pomyśleć o jakimś zabezpieczeniu na takie okoliczności, naprawdę nie rozumiała jednak wyboru mężczyzny. Oczywiście gdyby zadzwonił do jej drzwi, pewnie nie wpuściłaby go do środka, nie odmówiłaby mu jednak autografu. Mimo sławy, jaką udało się jej zdobyć nie odbiło jej i nadal była tą samą Cheyenne z rezerwatu - z wyjątkiem trochę większej pewności siebie i o wiele większej zawartości portfela. Kiedyś mogłaby tylko pomarzyć o posiadłości w Golden Valley. Indiandka podeszła do jednej z komód, by wyjąć flamaster, po czym usiadła tuż koło mężczyzny na miękkiej kanapie. -Nie, nie odmówię ale pod jednym warunkiem: nie włamiesz mi się więcej do mieszkania, okej? - Odpowiedziała z uśmiechem, po czym wzięła od mężczyzny swoje zdjęcie. Nie podpisała go jednak, czekając na jego odpowiedź. -Coś jeszcze, po za autografem? Nie każdy ma szansę taką jak Ty żeby złapać mnie samą. - Dodała jeszcze.
Powrót do góry Go down
Quentin Brown
Quentin Brown
Miał tyle myśli w głowie, mnóstwo scenariuszy przemknęło mu przed oczami. Przecież, gdyby kobieta tylko chciała już prawdopodobnie siedział by na posterunku, albo przynajmniej byłby tam zabierany. Jedna tak się nie stało, dane mu było siedzieć w salonie Cheyenne Brant i po prostu czekać na nią. Nadal był tym faktem zaskoczony, do tego stopnia iż nawet raz, czy dwa uszczypnął się w ramię.  W ten sposób chciał się upewnić, iż to nie sen.
  Jego młode serce biło z podekscytowania całą sytuacją. Cóż, nie było co ukrywać lubił tą adrenalinę buzującą w żyłach, ten dreszcz niepewności wymieszaną z domieszką strachu. Może chęć odczuwania strachu spowodowała to, że zatrudnił się w domu strachów. Rzecz jasna strach, które wywoływało to miejsce było jedno razowe mimo to, gdyby tylko mógł zdecydowanie by je podrasował.
   Mimowolnie uśmiechnął się na kolejne słowa kobiety, które do niego skierowała. W sumie brzmiało to absurdalnie i głupio, ale nie wydawało się młodemu tak w chwili gdy na to wpadł. Nawet wtedy kiedy udało mu się cudem dostać do posiadłości. Przez nawet krótką chwilę nie było to dla niego głupie...no właściwie do tej chwili.
- To było by zbyt proste, a ja nie lubię prostych rozwiązań - stwierdził śmiertelnie poważnym tonem, który jednak całkowicie nie pasował do jego wesołego uśmiechu i błyszczących oczu. Przez chwilę obserwował kobietę, jednocześnie delikatnie zaciskając dłonie na zdjęciu. Wyglądało na to, iż uda mu się zdobyć autograf.
- Jasne, że tak słowo harcerza! - powiedział szybko na wzmiankę o włamywaniu się. Pewnie, że nie miał by już więcej zamiaru włamywać się do jej domu. Z całą pewnością gdyby nawet chciał to możliwe, że szybko domyślił by się, iż wzmocniła swoją ochronę.
- Oj tak - skinął potwierdzająco głową -  W sumie to napił bym się czegoś - wypalił całkowicie nie hamując języka. Zadrżał mimowolnie, nie był do końca pewny co odpowie kobieta. Miał nadzieję, że nie wyrzuci go za chamstwo, bo to nie miało wcale zabrzmieć chamsko.
- Przepraszam - odchrząknął.
Powrót do góry Go down
Cheyenne Brant
Cheyenne Brant
Panna Brant rzuciła mężczyźnie uważne spojrzenie, gdy ten postanowił jej odpowiedzieć. Cóż, musiała przyznać, że zupełnie nie rozumiała podejścia młodego mężczyzny. Owszem, adrenalina była jej znana, może nie w dużej dawce gdyż jednak nie należała do najbardziej odważnych jednostek społeczeństwa, nie rozumiała jednak, jak w celu uzyskania jej zastrzyku, można włamać się do czyjegoś domu. Naruszyć jego poczucie bezpieczeństwa i domowy mir, tylko po to by zaspokoić swoje dziwne potrzeby. Cóż, może posiadałą za dobre serce, gdyż nie wyobrażała sobie by zrobić cokolwiek, co mogłoby w jakiś sposób zaszkodzić drugiej osobie.
-Byłoby proste, ale i legalne. Nie wiem czy wiesz, ale powinnam zadzwonić na policję i zgłosić to włamanie. -  Zaczęła, uważnie obserwując mężczyznę, ciekawa jego reakcji. Co prawda nie miała zamiaru tego robić - była pewna, że mężczyzna nie miał złych zamiarów i w zasadzie, swoim zachowaniem jedynie jej pomógł. Bo skoro taki podlotek, bez problemów był w stanie włamać się do jej posiadłości dzielnica wcale nie wydawała się taka bezpieczna, jak ją opisywano. A Cheyenne, zwłaszcza że była osobą powszechnie znaną w dodatku o indiańskim pochodzeniu, bardzo ceniła sobie swoje bezpieczeństwo, zwłaszcza podług krzywd, jakie przyszło jej doświadczyć w życiu.
Uśmiechnęła się, słysząc odpowiedź chłopaka. To były właśnie te słowa, jakie miałą ochotę od niego usłyszeć. Nie oznaczało to jednak, że nie zadba o podniesienie swojego bezpieczeństwa w tym domu, doskonale wiedząc że nie każdy potencjalny włamywacz, okaże się nieszkodliwym młodzikiem.
Już miała podpisać zdjęcie, gdy chłopak napomniał o tym, że chętni by się czegoś napił. Cholera, przez fakt, że nie był gościem który wszedłby normalnie przez drzwi, zapominała o manierach. Zdjęcie i flamaster powędrowały na blat stołu, a sama Indianka ponownie stała, kierując swoje kroki w kierunku kuchni.
-Och, jasne. Wybacz. Wolisz kawę czy herbatę? Nie mam żadnego soku, nie miałam jeszcze czasu by wybrać się na zakupy.. Tak w ogóle, nie przedstawiłeś mi się jeszcze.- Rzuciła do chłopaka, czekając na jego decyzję dotyczącą napoju. Powoli, nie spiesząc się napełniła czajnik wodą, by móc go podłączyć.
Powrót do góry Go down
Quentin Brown
Quentin Brown
Mina chłopaka na moment zrzedła, kobieta miała rację i on to dobrze wiedział..przynajmniej teraz gdy adrenalina nieco opuściła jego ciało. Jednak pomimo jej słów, wiedział że tego nie zrobi. Bo gdyby chciała to już by go nie było w jej mieszkaniu. Niemal natychmiast jego młodą twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. 
- Nie zaprzeczę, pewnie gdybym włamał się do kogoś innego już siedział bym na komisariacie - zaśmiał się cicho pod nosem - Jednak, nie wydaje się pani zbytnio skłonna do wzywania policji - dodał i po raz kolejny wyszczerzył się do kobiety.
  Pani Brant zdawała mu się naprawdę miłą kobietą, posiadającą dobre serce i nieco więcej zrozumienia niżeli przeciętny mieszkaniec miasteczka. Przynajmniej chłopak odnosił takie wrażenie i miał cichą nadzieję, że się nie myli.
 Nie raz słyszał jakie to gwiazdy potrafią na wizji być uprzejme i uśmiechnięte, niemalże do rany przyłóż, a w rzeczywistości są zadufanymi w sobie dupkami. Naprawdę miał nadzieję, że Chey będzie inna, nie będzie dostrzegła w niej sztuczności. Jak narazie wszystko było na dobrej drodze do tego by chłopak był pewien, iż piękna kobieta faktycznie zachowywała się względem niego prawdziwie.
- Poproszę kawę - odpowiedział niemal natychmiast, nie dając sobie nawet chwili na zastanowienie. Uwielbiał kawę, był to dla niego niema napój bogów bez którego nie ruszał się rano z domu. Kochał jej zapach i smak, nie wspominając nawet o pobudzającym działaniu.
- Nazywam się Quentin Brown - dodał gdy Chey wspomniała o tym, iż młodzieniec jeszcze się jej nie przedstawił. Faktycznie całkowicie o tym zapomniał, ale bez obaw mógł zwalić to na wysokie stężenie adrenaliny we krwi i bolącą głowę.
Powrót do góry Go down
Cheyenne Brant
Cheyenne Brant
Fakt, Cheyenne nie była skłonna do dzwonienia na policję w tym akurat przypadku. Co innego, gdyby sytuacja się powtórzyła zapewne nawet chwilę się nie wahała. Pojedyncze, młodzieńcze wybryki w przeszłości zdarzały się i jej, w jakiś sposób była w stanie zrozumieć, czemu chłopak posunął się do takiego kroku, nawet jeśli go zupełnie nie popierała.
-Jeszcze mogę zmienić zdanie. - Rzuciła, w jej głosie dało się jednak usłyszeć wyraźne rozbawienie. Panna Brant z pewnością nie należała do tej części celebrytów (uch, jak ona nie lubiła tego słowa) którzy zadzierali nosa. Wręcz przeciwnie - nadal była tą samą Cheyenne z rezerwatu jak dziesięć lat temu. Może odrobinę bardziej pewną swojego ciała, które zawsze sprawiało jej problemy i mądrzejszą, o całą masę najróżniejszych doświadczeń.
- Nie miałeś złych zamiarów, prawda? Nie popieram tego, co zrobiłeś, nie widzę jednak powodu żeby psuć Ci przyszłość wpisem w kartotek. Naprawdę wolałabym, abyś w takich sytuacjach używał dzwonka do drzwi, gdyż nie każdy jest na tyle wyrozumiały. - Odpowiedziała, posyłając mężczyźnie nieco poważniejsze spojrzenie. Nieważne jak bardzo poszukiwał adrenaliny, musiał przyznać że miała rację - mógł trafić o wiele gorzej, niż ta Indianka i już dawno być w drodze na komisariat, zamiast czekać na gorącą kawę.
Indianka kiwnęła jedynie głową, niemal automatycznie zabrała się do przygotowania kawy. Woda w czajniku była już włączona, pozostawało więc wyjąć specjalny zaparzacz, napełnić go kawą oraz wyciągnąć dwie filiżanki. Kawę i herbatę zawsze piła z filiżanek - prostych, w odcieniu czystej bieli zdobionych w kwiaty orchidei.
-Miło mi Cię poznać. Więc… Często pakujesz się ludziom do domów? Czy zajmujesz się czymś innym? - Zapytała z szerokim uśmiechem na ustach, chcąc podtrzymać tę dziwną rozmowę.
Powrót do góry Go down
Quentin Brown
Quentin Brown
Uśmiechnął się na słowa kobiety, ponieważ wiedział że nie mówiła poważnie i nie musiał przejmować się konsekwencjami prawnymi. Drgnął lekko zdziwiony na pytanie jakie mu zdała. Oczywiście, że nie miał złych zamiarów. Cóż, nie sądził że to jego niewinne włamanie mogło wyglądać na groźne, czy coś w tym stylu. Poczuł się strasznie głupio, jak do tej pory było to najgorsze uczucie jakie nawiedziło go podczas pobytu w domu Brant. Mimowolnie skrzywił się na swoim miejscu, plecami wbijając się w oparcie kanapy.
- Oczywiście, że nie pani Brant. Rozumiem, że nie było to...najmądrzejsze zachowanie - mruknął nieco tracąc na swoim dotychczasowym entuzjazmie. Nie było co ukrywać, słowa kobiety dość mocno go zdołowały.
Patrzył w ciszy jak pani domu przygotowuje gorące napoje. Aromat kawy niemal natychmiast uderzył w nozdrza młodzieńca, sprawiając że kąciki jego ust lekko wygięły się ku górze. Kochał ten przyjemny i dość specyficzny zapach, który niejednokrotnie ratował jego marne poranki.
- W sumie to był mój pierwszy raz - zaśmiał się na wydźwięk słów jakie skierował do Chey - tak po za tym pracuję w domu strachów - dodał, by po chwili zamyślić się.
- W sumie jeśli pani chciałby kiedyś odwiedzić Redrum House, to bardzo zapraszam - ruszył sugestywnie brwiami, chcąc w ten sposób dać czarnowłosej znak, iż on osobiście zająłby się jej pobytem w domu strachów, którego zapewne by nie zapomniała. Chciał też zaoponować jakieś wspólne wyjście w ramach przeprosin, ale nie był pewny czy taka gwiazda jak Chey chciałaby pokazać się z takim chłopakiem jak Quinn.
Powrót do góry Go down
Sponsored content
Powrót do góry Go down
 
Niezapowiedziany gość
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Nightwood  :: 15-